Bohaterowie.

sobota, 4 stycznia 2014

Chapter 1


Rose

Biegałam między sypialnią, a łazienką w poszukiwaniu drugiego buta. Znowu zaspałam, nie zdążę się wyrobić i znów mogę się spóźnić, co oznacza, porządny opierdol albo nawet pożegnanie się z pracą. Mieszkam w małym, przytulnym domku z ogródkiem za  domem i przemiłymi sąsiadami, jeśli można tak nazwać bandę głupich studentów uważających, że dzięki imprezą osiągną coś w życiu i uda im się wzbić na szczyt kariery. To dzięki nim nie słyszałam dzisiejszego budzika. Przez całą noc głośna muzyka dostawała się do mojego domu i sprawiał tylko, że obracałam się z boku na bok. Zajrzałam pod łóżko, ręką starałam się wymacać coś co mogło się tam znajdować. Yhmm... coś okropnego, jak jeden zwykły but może sprawić tyle kłopotów? Przecież to nie igła, on musi gdzieś tu być.
-Jest!- krzyknęłam i wyciągnęłam trampka spod łóżka. Szybko wciągnęłam go na bosą stopę i spojrzałam na zegarek. Zaklęłam cicho widząc 8:30, za piętnaście minut powinnam otwierać księgarnię. Jeremy mnie zabije. Wybiegłam z domu chwytając torebkę i klucze. Nie mam za dużo czasu, dlatego postanowiłam pobiec na przystanek, niż specjalnie otwierać garaż i bramę, by wyjechać samochodem lub rowerem, a potem znów wszystko zamykać. Do przystanku dzieliło mnie zaledwie 30 metrów, gdy wielki autobus zaczął ruszać z miejsca. Moje krzyki nic nie dały, gdyż odjechał już na tyle daleko bym mogła go jeszcze dogonić. Kopnęłam niewidzialny kamień i przetarłam spocone czoło. To zdecydowanie mój pechowy dzień. Musiałby zdarzyć się jakiś cud, żebym zdążyła dzisiaj do pracy. Wtedy czarny samochód zatrzymał się tuż obok mnie, boczna szyba powoli się opuściła, z wnętrza samochodu dochodziła cicha muzyka.
-Chyba potrzebujesz podwózki- dobiegł do mnie męski, nieznajomy głos, czy to normalne, że obcy facet proponuje Ci przejażdżkę? A co jeśli wywiezie mnie gdzieś i zgwałci? Albo gorzej, zgwałci i zabije...
-Nie bój się, nie gryzę i na pewno nic Ci nie zrobię. Wskakuj. - niepewnie wsiadłam, spojrzałam na mojego "szofera" nieufnym wzrokiem i gotowa by jak najszybciej uciec. Zauważył moje spojrzenie i uśmiechnął się lekko, w jego policzku zagnieździł się mały dołeczek. Na nosie miał czarne okulary, więc nie bardzo mogłam go skojarzyć, ubrany w ciemne rurki, białą, rozpiętą koszulę i w tym samym kolorze koszulkę pod spodem. Powiem tyle, że pan nieznajomy miał nawet fajny styl.
-Więc dokąd?- zapytał
-Księgarnia przed parkiem. Wiesz, gdzie to jest?- powiedziałam nieśmiało
-Jasne- rzucił i odjechaliśmy. Czułam się trochę nieswojo. No, bo popatrzmy, ja, zwykła dziewczyna, siedzę w samochodzie jakiegoś obcego faceta, którego imienia nawet nie znam i widzę go po raz pierwszy w życiu. Po pięciu minutach byliśmy na miejscu. Wysiadłam z jego samochodu i nachyliłam się by podziękować, ale on mnie uprzedził
-Nie ma za co. Kiedyś mi się odwdzięczysz- i znów pojawił się uśmiech, odwzajemniłam go i ruszyłam w stronę drzwi lokalu, w którym pracowałam. Odwróciłam się, ale samochodu już nie było, jakby się rozmył albo wcale go tu nigdy nie było. Wzruszyłam ramionami i weszłam do budynku. "Cicha " księgarnia dawała o sobie znać przez kolejne kilka godzin, rzadko się zdarzało by, aż tylu ludzi do nas przychodziło. Obsługiwałam właśnie klientkę, gdy zauważyłam wynurzającego się zza kobiety Jeremy'ego. Uśmiechnął się do niej przepraszająco i wrócił do mnie. Jeremy- z pozoru cichy chłopak, ale przystojny, nawet bardzo przystojny, z własną księgarnią, brązowymi oczyma i ciemnymi włosami, niekiedy zmieniającego się z dwudziestopięciolatka na dwunastolatka z ADHD i poważnym bólem głowy, nie żeby coś, ale potrafił zaskakiwać ludzi. Niekiedy po prostu zachowywał się jak dzieciak.
-Gdzie są te nowe Horrory, które ostatnio dostaliśmy??- zapytał błagającym głosem.
-Na samym końcu regału- uśmiechnęłam się, cicho podziękował i podszedł do jakiegoś chłopaka  zapewne pokazując mu gdzie ma iść by poszukać interesującej go książki.
*
Harry
Jak co dzień obudziłem się o 7 rano, jak co dzień uderzyłem w dzwoniący budzik, jak co dzień zwlokłem się z łóżka i pomaszerowałem do łazienki. Wskoczyłem pod prysznic zmywając z siebie wczorajszy dzień. Kolejny dzień upokorzeń. Rękami błądziłem po ciele, wytwarzając pianę, która zniknęła w chwili, gdy puściłem wodę. Gorąca ciecz spływała po mnie drażniąc posiniaczone miejsca, a znajdujące się na brzuchu siniaki dawały o sobie znać, gdy tylko próbowałem wstać czy podnieść cokolwiek. Ból był znośny, ale stale przypominały o tym jakim jestem mięczakiem i wyrzutkiem. Chciałbym się zmienić, poprawić coś w sobie, ale co to da?? Wyszedłem z kabiny i okryty ręcznikiem zacząłem układać włosy i szczotkować zęby. Tak, idealnie białe. Uśmiechnąłem się lekko, ale gdy tylko zauważyłem małą ranę na moich wargach, zachciało mi się płakać.

-Jesteś beznadziejny Styles- usłyszałem głos w głowie- tak beznadziejny- uderzyłem w ścianę. Ciężko westchnąłem i poszedłem się ubrać. Biała koszula, brązowy sweterek w kratę, idealnie dobrany kolorystycznie krawat i eleganckie spodnie. Mój zestaw nr.1 codziennie. Wszystko znalazło się na mnie w przeciągu pięciu minut. Chwytając plecak zbiegłem na dół, wziąłem zielone jabłko i wyszedłem na dwór. Mój dom jest piętrowy. Przed moim garażem stał samochód, nieużywany od jakiś...eh... nawet nie wiem od kiedy. Pomimo tego, że na niebie zaczęły pojawiać się czarne chmury i tak do niego nie wsiądę, a na pewno nie pojadę nim do szkoły. Już widzę go całego zmasakrowanego lub pomazanego jakimś sprayem.. Byłem już blisko szkoły, kiedy z nieba lunęła pierwsza fala deszczu. Przez moją głowę przepływały same przekleństwa, wszedłem do szkoły cały przemoczony. Myślałem, że gorzej już być nie może, kiedy natknąłem się na szkolną elitę. Boże, jak ja ich nienawidzę. Próbowałem przemknąć nie zauważony, gdy ktoś krzyknął moje nazwisko. Żołądek podszedł mi do gardła, a serce waliło mi jak oszalałe... odwróciłem się na pięcie i napotkałem wzrok mojego wroga.. no to po mnie. Napakowany koleś już miał wymierzyć cios, gdy..
Usłyszałem dźwięk mojego telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz i bez wahania odebrałem połączenie.
-Czego?- zapytałem- Jest wieczór stary...
-Idziemy dzisiaj na imprezę- usłyszałem i od razu wiedziałem o co chodzi...
-Jasne- przetarłem oczy, rozłączyłem się i wstałem. Dwie godziny później stałem przy barze i gapiłem się na laski w skąpych ubraniach.. nie podoba mi się styl ubierania typu zdziry, dziewczyna wygląda wtedy jak typowa dziwka, która aż prosi się, żeby ktoś zerżnął im dupsko.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hello!
Oto pierwszy rozdział ROAD
... mam nadzieję, że komuś się to podoba ;)

1 komentarz: